Ben Rawlence zebrał historie osób, które wskutek niesprawiedliwości losu znalazły się w sytuacji bez wyjścia. W jego książce głos mają rodzice, którzy zostawili za sobą całą przeszłość, ich dzieci – „pokolenie ’92” – nieznające rzeczywistości innej niż obóz, i ich wnuki, często umierające z powodu niedożywienia i szerzących się w Dadaab chorób.
Gwałty i wymuszenia, obławy, wewnętrzny terror i klanowy ostracyzm, a wszystko pod czujnym okiem ONZ i kenijskiej policji. Miejsce, które wydawało się rajem, dość szybko okazało się gettem, z którego ucieczka graniczy niemal z cudem.
Wybrane myśli:
Nazwa „obóz dla uchodźców“ jest myląca. Dadaab założono w 1992 roku, żeby pomieścić dziewięćdziesiąt tysięcy osób uciekających przed wojną domową w Somalii. Po ćwierćwieczu, na początku 2016 roku, było niezaznaczoną na żadnych oficjalnych mapach półmilionową aglomeracją wielkości Nowego Orleanu, Bristolu czy Zurychu.
Uchodźców jest dziś więcej niż kiedykolwiek, jednak świat odwrócił się do nich plecami. Nasze mity i religie pełne są opowieści o wygnańcach, ale tym, którzy są ich żywą egzemplifikacją, odmawiamy pełni człowieczeństwa. Ludzi, którzy uciekają przed wojnami XXI wieku z Syrii, Afganistanu, Somalii i innych krajów traktujemy jak piątą kolumnę, potencjalne zagrożenie. Co rok nieliczni uzyskują od ONZ status uchodźcy i azyl w innym kraju.
Słowo to [buufis], ukute w Dadaab, oznacza tęsknotę za emigracją z obozu dla uchodźców. To rodzaj depresji, której źródłem jest niegasnąca nadzieja na inne życie, rzucająca zarazem cień na obecną egzystencję.